Zapoznaj się z historią naszego Klubu

DZIEJE SEKCJI LEKKOATLETYCZNEJ BYDGOSKIEGO ZAWISZY
1946-2008
pod red. 
Wojciech Borakiewicz

Podobnie jak początki całego klubu Zawisza, narodziny sekcji lekkoatletycznej w Zawiszy są ściśle związane z wojskiem. Pierwszymi sportowcami-lekkoatletami byli żołnierze Dowództwa Okręgu Wojskowego II. Głównym organizatorem pracy w sekcji lekkoatletycznej był jeszcze w Koszalinie, u zarania istnienia klubu, por. Maksymilian Krupiński – jednocześnie trener i sportowiec. Latem 1946 roku w Koszalinie dwukrotnie zorganizowano zawody. Dominowały skoki i biegi (przede wszystkim przełajowe) z powodu braku sprzętu do konkurencji technicznych. W połowie sierpnia zawodnicy z DOW II startowali już w Spartakiadzie Okręgowej Wojska Polskiego.


Początki sekcji lekkiej atletyki (1946–1955)

Za pierwszy start lekkoatletów-żołnierzy spod znaku Zawiszy na arenie ogólnopolskiej należy uznać występ w I Powojennych Mistrzostwach Wojska Polskiego, rozegranych od 22 do 25 września 1946 roku w Warszawie. Na trybunach stadionu Legii oglądało te zmagania kilka tysięcy ludzi. Lekkoatleci spisali się bardzo dobrze, zajmując drużynowo trzecie miejsce za zespołami Marynarki Wojennej i Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wicemistrzem Wojska Polskiego w pchnięciu kulą został plutonowy Roszak – i to był pierwszy tytuł wicemistrza WP w dziejach Zawiszy. Uzyskał wówczas 11,93 m.W 1947 roku główni organizatorzy sekcji lekkoatletycznej, w związku z przeniesieniem siedziby Dowództwa Okręgu Wojskowego II, pojawili się w Bydgoszczy. Bydgoszczanom nowi sportowcy zaprezentowali się najpierw w biegu o Puchar „Ilustrowanego Kuriera Polskiego”, ale sukcesów nie odnieśli.W drugich mistrzostwach WP (Warszawa, 12–14 września) zawiszanie wygrali natomiast klasyfikację zespołową w rywalizacji lekkoatletów. Zdobyli także dwa pierwsze mistrzowskie tytuły – kapitan Stanisław Lewandowski wygrał skok w dal (6,34 m), a Gołaszewski bieg na 5000 m (16:23,4).Rozwój sekcji był ograniczany przez brak bazy sportowej w Bydgoszczy. Jedynym obiektem lekkoatletycznym z prawdziwego zdarzenia był stadion Polonii. Poza tym dowództwo stawiało przede wszystkim na piłkę nożną i boks.Aż do roku 1952 sekcja działała tylko w strukturach sportu wojskowego. Dopiero w marcu tego roku została oficjalnie zgłoszona do Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Dlatego też w pierwszych latach działalności jej sukcesy zamykały się tylko w ramach rywalizacji sportowej w wojsku. Rozgrywano konkurencje typowe dla armii.W 1950 roku, w trakcie lekkoatletycznych mistrzostw Okręgu Wojskowego Bydgoszcz, odbył się np. rzut granatem, w którym najlepszy wynik osiągnął kapral Drosio, bijąc rekord Polski (83,71 m). Ta konkurencja była wówczas oficjalną częścią zawodów lekkoatletycznych. W tych zawodach w 1950 roku wystartował także późniejszy twórca potęgi sekcji LA Zawiszy. Podchorąży Edmund Milecki zwyciężył w skoku w dal z wynikiem 6,34 m.Spychani w klubie na dalszy plan lekkoatleci, przeżywający kłopoty ze sprzętem i kadrą szkoleniową, osiągali także coraz słabsze wyniki w mistrzostwach Wojska Polskiego. Na przykład w finałach Spartakiady WP w 1951 roku wystartowało zaledwie kilku bydgoszczan.Prawdziwym przełomem dla lekkiej atletyki był jednak rok 1953. Wtedy, na przełomie kwietnia i maja, do OWKS przeszła praktycznie w całości drużyna lekkoatletów bydgoskiej Gwardii (dziś Polonii) razem z trenerem Mieczysławem Mućko. Byli wśród nich trójskoczek Zygfryd Weinberg, sprinterka Eulalia Szwajkowska (oboje olimpijczycy z Helsinek), młociarz Bogdan Mastowski i długodystansowiec Alojzy Graj.Sami zawodnicy uzasadniali zmianę barw klubowych lepszymi warunkami do rozwoju, jakich nie był w stanie zapewnić im klub milicyjny.
– Nie chcieliśmy uprawiać sportu w cieniu piłkarzy, zaś w Gwardii liczyła się tylko piłka nożna. Natomiast w OWKS zainteresowanie kierownictwa i zarządu rozkładało się równomiernie na wszystkie sekcje. Pracę i wyniki oceniano tu według uzyskanych rezultatów, a nie według tego, jaką reprezentuje się dyscyplinę – tak trener Mieczysław Mućko tłumaczył przyczyny zmiany barw.Mućko, twórca sportowych fundamentów sekcji LA, pochodził z Wilna. Do Bydgoszczy przyjechał w 1945 roku z obozu w ZSRR. Pierwsze kroki skierował od razu na stadion miejski przy ul. Sportowej. Zabrakło potem dla niego z tego powodu wolnych kwater przeznaczonych dla repatriantów, więc zanocował na dworcu kolejowym. Zaczął pracować jako instruktor w KKS Brda, potem szkolił sportowców w HKS (1947–49), skąd przeszedł do Gwardii, a wreszcie do OWKS. W tym klubie szczególnie zajął się biegami średnimi i długimi. Pod okiem Mućki trenowali Graj, Wacław Ziótkowski, Kazimierz Żbikowski, Roman Kreft, a później gwiazdy Zawiszy – Kazimierz Zimny i Zdzisław Krzyszkowiak.W 1953 roku przejście grupy zawodników z Mućką na czele stało się powodem do konfliktu między oboma klubami.Ówczesna prasa nie nagłaśniała konfliktu, pisząc w typowej dla lat 50. stylistyce:
"W serdecznej i przyjaznej atmosferze przedstawiciele zarządów dwóch bratnich zrzeszeń omówili formy ścisłej współpracy i wymiany swych doświadczeń. Duży nacisk położono na urządzanie wspólnych imprez, rozwijanie szlachetnej rywalizacji sportowej, mobilizowanie najszerszych rzesz sportowców do walki o jak najlepsze wyniki oraz na zwalczanie wszelkich przejawów niesportowego zachowania się zawodników, działaczy i sympatyków zrzeszeń. Celem nawiązania trwałej i serdecznej współpracy między OS i ZS Gwardia postanowiono przeprowadzić zebranie członków ZS Gwardia i OWKS celem omówienia tej współpracy" – tonowała spór „Gazeta Pomorska".Faktem jest, że rok 1953 był właściwym początkiem sukcesów i szkolenia w sekcji lekkoatletycznej, której przewodniczącym był Jerzy Grzanka (kierował sekcją w latach 1952–54). W tym czasie zawodnicy Zawiszy zdobyli cztery tytuły mistrzów Polski i dziesięć razy wygrywali podczas mistrzostw Wojska Polskiego. Nie byłoby tych sukcesów bez pracy trenera Mućki i zawodników rodem z Gwardii (Polonii).W 1953 roku sekcja liczyła 25 lekkoatletów i 20 lekkoatletek. Sezon rozpoczęli od mistrzostwa Polski w przełajach zdobytego przez Graja, a w mistrzostwach kraju wywalczyli trzy złote medale: Janina Stowińska w skoku wzwyż (1,48 m), Kazimierz ŻbiKowski na 1500 m (3:59,4) i Zygfryd Weinberg w trójskoku (14,97 m). Czwarty złoty medal przywiózł Nikodem Goździalski, który biegł w sztafecie 4 × 100 m w reprezentacji zrzeszenia CWKS.Rok później zawodnicy Zawiszy – Stowińska, Caban-Szwajkowska, Żbikowski, Graj, Kreft, Weinberg oraz młociarz Alfons Niklas – znaleźli się w reprezentacji Polski. Byli w pierwszej grupie lekkoatletów, która zaczęła tworzyć późniejszy polski Wunderteam.W tym czasie kierownikiem sekcji lekkoatletycznej (1954–59) był już Edmund Milecki. Do historii polskiego sportu zapisał się zimą 1954 roku średniodystansowiec Żbikowski. W halowych mistrzostwach Polski, rozegranych 7–8 lutego w Poznaniu, pobił rekord Polski na 3000 metrów (8:49,6), który należał do Janusza Kusocińskiego od lat przedwojennych.Latem, w Memoriale Kusocińskiego, rekord kraju bije trójskoczek Weinberg (15,22 m), a po raz drugi poprawia go w mistrzostwach Polski wynikiem 15,29 m. W tej samej imprezie Graj wygrywa na 5000 m z Jerzym Chromikiem (14:22,0), a potem zdobywa złoty medal na dystansie 1500 m (3:50,4). Niklas zwycięża w rzucie młotem (55,17), a Goździalski ponownie biegnie w zwycięskiej sztafecie zrzeszenia CWKS.Zawisza wkracza także na największe areny międzynarodowe. Pięciu lekkoatletów Zawiszy wystartowało w 1954 roku w reprezentacji Polski na mistrzostwach Europy w Bernie (22–29 sierpnia). Najlepszy start zanotował trójskoczek Weinberg, który zajął 4. miejsce (14,91 m).Powtórzenie rezultatu z mistrzostw Polski dałoby mu medal. W tych samych zawodach w Szwajcarii Graj był dziesiąty w biegu na 5000 m, Żbikowski odpadł w eliminacjach na 1500 m, a sprintera Goździalskiego spotkało to samo na 100 m i 4 × 100 m.Piątym sportowcem z Bydgoszczy był Jan Miecznikowski, który nie ukończył biegu na 10 000 m, a po zawodach nie wrócił do kraju. Wyjechał do USA, gdzie jako John Macy osiągał spore sukcesy, szczególnie w biegach halowych.Kolejnym przełomowym wydarzeniem dla lekkoatletycznej sekcji był rok 1955, w którym zaczęto budowę stadionu. Prace nad obiektem rozpoczęły się w lipcu, a sportowcy bydgoskiego klubu odgrywają coraz większą rolę w polskiej lekkiej atletyce. Biją kolejne rekordy Polski. Janina Stowińska poprawia w lutym 1955 roku w halowych mistrzostwach Polski rekord kraju na 80 m przez płotki wynikiem 12,0 s. We wrześniu, w Budapeszcie, Roman Kreft poprawił rekordowy rezultat w biegu na 800 m (1:48,9).W tym samym roku zawodnikiem Zawiszy staje się także Zdzisław Krzyszkowiak.
– Dostałem propozycję z Pomorskiego Okręgu Wojskowego, aby przenieść się do Bydgoszczy. Natychmiast się zgodziłem, bo zyskiwałem 5–6 godzin dziennie na treningi. Tyle bowiem czasu zajmowały mi w Warszawie dojazdy tramwajami na Bielany. W Bydgoszczy miałem idealne warunki do treningu. Mieszkanie na Sosnowej (obecnie ul. Czerkaska) na Osiedlu Leśnym – bliziutko stadionu. Wtedy było tam tylko Makrum, a zaraz za nim las. Praktycznie budowałem stadion Zawiszy – wspominał swoje przenosiny do Bydgoszczy Krzyszkowiak.Po przerwie spowodowanej kontuzją wystartował dopiero w październiku w Paryżu w trójmeczu Francja–Polska–Finlandia. W biegu na 10 000 metrów uległ tylko Francuzowi Alainowi Mimounowi, a na 5000 metrów był trzeci.W trójmeczu w polskiej reprezentacji wystartowało aż sześciu zawodników CWKS (taka była wtedy oficjalna nazwa Zawiszy). W kolejnym trójmeczu przeciwko NRD i Belgii było ich siedmiu. Udany sezon zakończyły mistrzostwa Polski, w których bydgoszczanie zdobyli jeden tytuł mistrzowski – Weinberg w trójskoku – a Goździalski po raz trzeci z rzędu biegł w zwycięskiej sztafecie CWKS oraz pięć srebrnych medali.


Złote lata lekkiej atletyki w Zawiszy (1956-1966)

Początek sukcesów polskiego Wunderteamu to także początek złotej ery w lekkoatletyce bydgoskiego klubu. Nic dziwnego, bo najsłynniejszą drużynę w dziejach polskiego sportu współtworzyli w dużej części lekkoatleci Zawiszy.Według Bohdana Tomaszewskiego Wunderteam, choć tę nazwę jako pierwsi użyli niemieccy dziennikarze w 1957 roku, narodził się podczas meczu Polska–Węgry, wygranego przez Polaków w lipcu 1956 roku 107:104. Uczestniczył w nim też kulomiot Józef Auksztulewicz, który wygrał swoją konkurencję, oraz Alfons Niklas (młot), Stefan Kryza, Alojzy Graj (obaj 1500 m), Wacław Ziótkowski (3000 m z przeszkodami) i Kazimierz Zimny (5000 m). Krzyszkowiak nie wystartował z powodu kontuzji.Najważniejszą imprezą 1956 roku były igrzyska olimpijskie w Melbourne. Szanse na wyjazd do Australii mieli Niklas, Krzyszkowiak i Zimny. Losy Zimnego ważyły się do ostatniej chwili – zdecydował o nich jego bardzo dobry występ w biegu na 5000 m podczas mityngu w Brukseli.Start na igrzyskach jednak mu nie wyszedł. Już w trakcie biegu eliminacyjnego na 5000 m doznał kontuzji i nie ukończył rywalizacji. Do Polski wrócił o kulach.Pechowo wystartował Niklas. Tadeusz Rut, drugi polski młociarz, rzucił tylko 53,43 m i zajął 14. miejsce. Niklas pozostał sam w finale. W pierwszej kolejce osiągnął 57,70 m, co dało mu dziesiąte miejsce, pozostałe dwa rzuty były spalone (w jednej z ostatnich prób, uznanych problematycznie za spaloną, rzucił daleko, a ten wynik dałby mu miejsce w czołowej szóstce).Najbliżej medalu był Krzyszkowiak. W biegu na 10 000 m zajął miejsce tuż za podium. Ten finał odbywał się już pierwszego dnia igrzysk w Melbourne.„Krzyszkowiak trzymał się dzielnie i przybiegł czwarty. Zdaje się, że nie doceniał swoich możliwości. Zbytnio trzymał się końca drugiej grupy i aż trzykrotnie odpadał od Węgra Kovácsa i Australijczyka Lawrence’a. Gonił ich potem razem ze słabnącym Anglikiem Norrisem i te pościgi kosztowały go sporo sił. Kovács i Lawrence zdobyli medale, gdyż postawili wszystko na jedną kartę. Ambitny, lecz nieufny w swoje siły Polak pobiegł bardziej defensywnie. Nie byłem prorokiem, pisząc po biegu, że niewątpliwie w przyszłości Krzyszkowiaka stać będzie na poprawienie świetnego wyniku, jaki uzyskał w Melbourne – 29:00,00. Był to nowy rekord Polski...Powracając do biegu w Melbourne, przypomnijmy, że sytuacja na bieżni była tak pogmatwana, iż w końcowej partii biegu niełatwo było się zorientować, gdzie znalazł się Pirie, na którym miejscu Lawrence, a na którym Norris. Nawet pomyliła się komisja sędziowska. Najpierw podano, że na czwartym miejscu był Pobradnik. Dopiero po paru godzinach sprostowano, że Niemiec przebiegł o jedno okrążenie za mało. Wówczas dopiero czwarte miejsce przyznano Polakowi” – tak opisuje bieg 
Krzyszkowiaka – naoczny świadek tamtego wydarzenia – Bohdan Tomaszewski wspomina w książce Kariera z kolcami.Drugą konkurencją, do której Krzyszkowiak został zgłoszony w Melbourne, był bieg na 3 kilometry z przeszkodami. To kolejny przyczynek do „kariery z kolcami” znakomitego lekkoatlety, którego starty usiane były pechem. Na olimpiadzie w 1956 roku Krzyszkowiak pobiegł w drugiej eliminacji. Wybrał spokojną taktykę, mając przecież w nogach wyczerpujący start na 10 kilometrów. Na ostatnim okrążeniu przyspiesza i ze środka stawki awansuje do czołówki. Na przedostatniej przeszkodzie Amerykanin Jones uderza go łokciem. Krzyszkowiak upada, ale wstaje i, choć ma spore obtarcia skóry po upadku na żużlową bieżnię, kwalifikuje się ostatecznie do finału z czasem 8:48,0.Niestety, w finale nie pobiegł, ponieważ dzień przed zawodami został w wiosce olimpijskiej pogryziony przez psa i z powodu ran start był niemożliwy.Rok 1956 jest też ważny z tego powodu, że w sekcji Zawiszy zorganizowano wówczas pracę z juniorami, a instruktorami zostali starsi zawodnicy: Nikodem Goździalski, Gabriela Nowak i Janina Stowińska. Pod koniec roku w grupie tzw. „orlików” trenowało już 280 dziewcząt i chłopców.W 1957 roku, na fali popaździernikowej odwilży, przywrócono tradycyjną nazwę bydgoskiego klubu. CWKS stał się ponownie – jak to było do 1950 roku – Zawiszą. 17 sierpnia klub zyskał osobowość prawną, a sekcja lekkoatletyki stała się jedną z dziewięciu istniejących wówczas sekcji WKS Zawisza.W czerwcu w Sopocie odbył się pierwszy rzut nowo zorganizowanych Drużynowych Mistrzostw Polski, w którym zespół Zawiszy zajął pierwsze miejsce. Ostateczny finał tych rozgrywek odbył się 26–27 października na nowym stadionie Zawiszy w Bydgoszczy, otwartym 17 czerwca 1956 roku. Lekkoatleci WKS wygrali tam z dwoma stołecznymi zespołami: Legią oraz AZS.To był oczekiwany sukces, bo lekkoatleci Zawiszy stanowili podporę reprezentacji Polski w wielu meczach międzypaństwowych, które wówczas się odbywały. Odnosili też sukcesy na najważniejszych mityngach.Najbardziej prestiżowym w kraju był oczywiście Memoriał Janusza Kusocińskiego. W 1957 roku startowało w nim 10 zawodników Zawiszy, a swoją konkurencję – bieg na 3000 metrów – wygrał Krzyszkowiak (7:58,2 s), drugie miejsce zajął Kazimierz Zimny. Obaj zawiszanie wyprzedzili wielu znakomitych zawodników, m.in. świetnego Francuza Michela Jazy.Zimny wygrał potem bieg na 1500 m (3:47,0) w zawodach w Brukseli, zdobywając tytuł mistrza Nocturne de Champions, oraz w Paryżu (3:46,8).W annałach polskiej lekkoatletyki najmocniej zapisał się jednak mecz Polska – Niemiecka Republika Federalna, który odbył się 13 i 14 lipca w Stuttgarcie. To po nim zaczęto nazywać biało-czerwoną drużynę Wunderteamem, czyli „cudownym zespołem”.Na Neckarstadion w barwach naszego kraju wystartowało sześciu zawodników Zawiszy. Krzyszkowiak odniósł dwa zwycięstwa (3 km z przeszkodami i 5 km), drugie miejsca zajęli Zimny (5 km) i Niklas (młot). Trzeci w pchnięciu kulą był Kwiatkowski, a czwarte pozycje zajęli Wacław Ziótkowski (3 km z przeszkodami) i Graj (10 km).Krzyszkowiak po tym spotkaniu, na mityngu w Kolonii, wygrał jeszcze bieg na 5 km, uzyskując najlepszy w Europie wynik w 1957 roku – 13:55,8.
Polski Wunderteam wygrywa jeszcze prestiżowy mecz z Wielką Brytanią (6–7 września w Warszawie). Znakomicie spisał się w nim Ziółkowski, zajmując drugą pozycję na 3 km z przeszkodami. Przedzielenie świetnych Brytyjczyków było wielkim sukcesem, za co zawiszanin otrzymał ogromne brawa. Na 5 km drugi był Krzyszkowiak, a trzeci – Zimny. W pchnięciu kulą trzecie miejsce zajął Kwiatkowski, a na 80 metrów przez płotki czwarte – Janina Stowińska.Tydzień po pojedynku z Brytyjczykami odbyły się mistrzostwa Polski, gdzie Zawisza zdobył 11 medali, w tym 4 złote (Beata Żbikowska na 400 i 800 m, Krzyszkowiak na 5 km i Auksztulewicz w kuli).Kolejny rok – 1958 – to czas, w którym Europa przekonała się o wielkiej sportowej klasie Krzyszkowiaka. Zwycięzca wielu biegów w memoriałach i meczach międzypaństwowych okazał się najlepszym lekkoatletą mistrzostw Europy w Sztokholmie. Co więcej, wygrał plebiscyt na najlepszego sportowca Europy.– 1958 rok to był rok naszych szczytowych osiągnięć. Jeszcze nigdy nie mieliśmy takich wyników – oceniał ten okres ppłk Witold Charasz, ówczesny wiceprezes Zawiszy ds. sportowych.Wspaniałe sukcesy Krzyszkowiaka w Sztokholmie zaczęły się już pierwszego dnia mistrzostw Europy – 19 sierpnia. Wtedy, jako ostatnią konkurencję, rozegrano bowiem bieg na 10 km. Zawodnik Zawiszy miał 21 rywali. Na początku tempo forsował Anglik Eldon, który po trzecim kilometrze miał 30 metrów przewagi nad rywalami. Ściga go Krzyszkowiak i tuż po półmetku dogania Anglika. Eldon nie daje za wygraną i ponownie zdobywa 20 metrów przewagi. Dwa okrążenia przed metą atak zaczyna Polak. 500 metrów przed metą Krzyszkowiak rozpoczyna finisz, a dystans między nim oraz Jewgienijem Żukowem i Nikołajem Pudowem z ZSRR rośnie w oczach. Na metę wbiega z 70-metrową przewagą i nowym rekordem Polski – 28:56,0.Przegląd Sportowy pisał wówczas na pierwszej stronie: „Złoto 10 000 m Zdzisława Krzyszkowiaka plus rekord Polski na inaugurację mistrzostw Europy”.Cztery dni później w Sztokholmie odbył się finał 5 km, w którym polskich barw bronili Krzyszkowiak i Zimny. Tylko dwóch, bo według ówczesnych przepisów mogło wystartować tylu sportowców z jednego kraju. Szkoda, bo Zawisza miał jeszcze Mariana Jochmana, posiadacza szóstego czasu na 5 km w Europie (Zimny nie był już wtedy zawodnikiem WKS). Była szansa na zdobycie drugiego medalu przez lekkoatletów Zawiszy.Skończyło się jednak i tak ogromnym i niepowtarzalnym sukcesem polskiej lekkoatletyki: złotym medalem Krzyszkowiaka i srebrnym Zimnego.Warunki atmosferyczne w stolicy Szwecji były 23 sierpnia 1958 roku fatalne. Lało jak z cebra. Pierwszy tor nie nadawał się do użytku, więc zawodnicy musieli go omijać. Deszcz ucieszył Krzyszkowiaka, który lubił bardziej takie warunki niż upał. Liderem biegu długo był Zimny. Jego kolega biegł spokojnie w środku grupy, licząc na swój znakomity długi finisz. Kilometr przed metą rozpoczęła się wspólna polska ofensywa. Szybko zgubili rywali – Anglików Gordona Piriego i Petera Clarke’a.Krzyszkowiak minął metę w czasie 13:53,4. Zimny był wolniejszy o niespełna dwie sekundy. Trzeci Pirie stracił już ponad 8 sekund.W Sztokholmie startował jeszcze jeden zawiszanin – Eugeniusz Kwiatkowski, który zajął jedenaste miejsce w pchnięciu kulą (16,33 m).
Mistrzostwa Europy były apogeum medalowych osiągnięć Wunderteamu, ale trzy tygodnie przed nimi odbył się legendarny mecz Polska – USA, który na Stadionie Dziesięciolecia oglądało 100 tys. widzów.Udział w tym pojedynku (Polacy ostatecznie przegrali 97:115 z Amerykanami, Polki zwyciężyły 54:52) mieli oczywiście zawiszanie. Jochman zaliczył drugie miejsce na 5 kilometrów – przegrał z Zimnym. Krzyszkowiak startował na 3 km z przeszkodami i też był drugi, za Jerzym Chromikiem, który w tym biegu pobił rekord świata.Na koniec roku Krzyszkowiak osiągnął jeszcze jeden wielki sukces. Dwukrotny złoty medalista mistrzostw Europy wygrał także plebiscyt Przeglądu Sportowego na najlepszego sportowca Polski.Ten laur odebrał 11 stycznia 1959 roku na tradycyjnym Balu Mistrzów Sportu. Niestety, tylko początek tego roku był szczęśliwy dla Krzyszkowiaka. Niemal połowę sezonu pauzował potem z powodu choroby żołądka.Sekcja lekkoatletyczna zyskuje kolejnych znakomitych zawodników. W maju Jerzy Kowalski niespodziewanie poprawia rekord Polski na 200 metrów (21,0), który miał już 10 lat. Jochman zastępuje Krzyszkowiaka w pojedynkach na mityngach w Europie. Jest np. drugi na British Games w Londynie na 1 milę. W mistrzostwach Polski lekkoatleci Zawiszy zdobywają cztery mistrzowskie tytuły: Kowalski – 200 m, Karolina Łukaszczyk – 400 m, Jochman – 1500 m, Krzyszkowiak – 5 km.Rok 1960 to czas olimpiady w Rzymie i czas wielkich sukcesów, porównywalnych ze sztokholmskimi mistrzostwami Europy. W roku olimpijskim lekkoatleci Zawiszy poprawiali sześciokrotnie rekordy Polski. Uczynili to: Krzyszkowiak na 3 km z przeszkodami i 10 km, Łukaszczyk i Kowalski na 400 m kobiet i mężczyzn, Zdzisław Kumiszcze na 200 m przez płotki oraz sztafeta 4 × 400 metrów w składzie: Sukowski, Kaźmierski, Bruszkowski, Kowalski.Rok 1960 rozpoczął się już bardzo dobrze, bo w kwietniu w Skarżysku złote medale w przełajowych mistrzostwach Polski zdobyli Jochman (na 3 km) oraz Krzyszkowiak (6 km).Obecny patron stadionu sygnalizował bardzo wysoką formę. W czerwcu najpierw zwyciężył rywali, m.in. Piotra Bołotnikowa z ZSRR, w biegu na 3 km podczas Memoriału Kusocińskiego. Pod koniec tego miesiąca poprawił rekord świata na 3 km z przeszkodami. Stało się to 25 czerwca w trakcie meczu Polska – Federacja Rosyjska, rozgrywanego w Tule. Niesłychanie ostre tempo narzucił wówczas lekkoatleta z ZSRR Nikołaj Sokołow. Krzyszkowiak wyprzedził go dopiero na ostatnim rowie z wodą. Na mecie uzyskał czas 8:31,4 – odebrał rekord świata swemu wielkiemu rywalowi, Jerzemu Chromikowi.W najważniejszej sportowej imprezie tego roku – igrzyskach olimpijskich w Rzymie – wystartowało sześciu lekkoatletów Zawiszy: Krzyszkowiak (3 km z przeszkodami i 10 km), Eugeniusz Kwiatkowski (pchnięcie kulą), Zdzisław Kumiszcze (400 m przez płotki), Jerzy Kowalski (400 m i 4 × 400 m), Jan Jaskólski (trójskok) i Marian Jochman (5 km).Krzyszkowiak musiał się przebić do finału biegu przeszkodowego przez eliminacje. Startował w drugiej serii i zwyciężył z najlepszym wynikiem spośród trzech biegów kwalifikacyjnych – 8:40,6. W jednej z nich odpadł także mistrz Europy ze Sztokholmu na tym dystansie, Chromik, i Krzyszkowiak był jedynym Polakiem w finale, który odbył się na Stadionie Olimpijskim 3 września.
Wystartowało w nim 9 zawodników. Od początku biegu silne tempo narzucił jeden z faworytów, Konow z ZSRR, za którym pomknął Belg Roelants i inny Rosjanin, Sokołow. Krzyszkowiak biegł w drugiej grupie, która traciła do prowadzącej trójki nawet osiem metrów. Na półmetku na prowadzeniu był już Sokołow, ale przewaga nad Krzyszkowiakiem nie malała. Wtedy Polak zaczął przyspieszać. Najpierw wyprzedził Konowa, potem Belga, pozostał jeszcze Sokołow.„Ostatnia runda. Są w połowie wirażu. Krzyszkowiak nadal drugi. Wyszli na przeciwległą prostą. Środek prostej. Już tylko 250 metrów do taśmy. Krzyszkowiak wciąż o metr za Sokołowem. Rosjanin próbuje kolejnego ataku. Oderwał się półtora metra!... I oto w momencie, kiedy Sokołow odrywa się, następuje raptowny finisz Polaka. Krzyszkowiak zobaczył, że do kolejnej przeszkody dzieli ich jeszcze 30 metrów. Mija więc błyskawicznie przeciwnika, aby jako pierwszy przeskoczyć nad płotem. Od razu ma dwa metry przewagi!Sokołow jakby stanął w miejscu. Zupełnie załamał się. Cztery metry przewagi. Na trybunach wzmaga się grzmot oklasków. Jeszcze rów z wodą. Płynny podbieg... Tym razem wszystko było rytmiczne – odbicie i daleki skok. Ani kropla nie trysnęła spod pantofli. Sokołow 10 metrów w tyle. Finisz Krzyszkowiaka nabiera jeszcze większego rozpędu. Przewaga wzrasta. Już 17 metrów. Trudno opisać, co dzieje się na trybunach wśród Polaków.Krzyszkowiak jest już na ostatniej prostej. Teraz dopiero ogląda się. Sprawdza, jak daleko został Rosjanin. Uznaje, że dystans jest wystarczający, więc lekko zwalnia. Tak dobiega do mety swobodnym, zupełnie rozluźnionym krokiem” – pisze o ostatnich metrach mistrzowskiego biegu Krzyszkowiaka Bohdan Tomaszewski w książce Kariera z kolcami.„Bieg zaplanowałem doskonale taktycznie. Dobrze, że nie dałem się nabrać na przyspieszenie tempa na samym początku. Trzymając się Rżyszczyna, kontrolowałem swobodnie bieg. Przegonienie Sokołowa na przeciwległej prostej na ostatnim okrążeniu przyszło mi bez trudu. Złoty medal wieńczy sportową część mojego życia. Niczego więcej jako sportowiec już nie pragnę” – komentował swój sukces Krzyszkowiak na łamach Przeglądu Sportowego.To był drugi triumf olimpijski polskiego biegacza od czasu złotego medalu Janusza Kusocińskiego na igrzyskach w 1932 roku w Los Angeles. Pokonał 3 km z przeszkodami w czasie 8:34,2. Drugie miejsce zajął Sokołow, który na mecie stracił 2,2 s, a brązowy medal zdobył jego rodak Siemon Rżyszczyn (8:42,2).W swoim drugim olimpijskim starcie na 10 km lekkoatleta zajął siódme miejsce.Jego kolegom klubowym start w Rzymie udał się mniej. Kowalski odpadł już w ćwierćfinałowej fazie biegu na 400 m, choć typowano go do awansu do grona finalistów. Odpadł też w półfinale sztafety 4 × 400 m. Przez eliminacje nie przebrnęli pozostali zawiszanie.Pod koniec maja 1961 roku nadeszła do Polski niespodziewana wieść, że Krzyszkowiak stracił swój rekord świata na 3 km z przeszkodami. W Kijowie szybszy od złotego medalisty z Rzymu był Grigorij Taran.Wówczas w kraju zapadła decyzja, żeby szybko odebrać rekord dla Polski. Bicie rekordu świata zaplanowano na 10 sierpnia. Początkowo miało się odbyć w Bielsku, ale prognoza pogody była niekorzystna, więc przeniesiono je do Wałcza.
„Bielsko nie zobaczyło Krzyszkowiaka i jego rekordowego biegu. Podobno PZLA dogadał się z synoptykami i w obawie przed deszczem przeniósł w ostatniej chwili próbę bicia rekordu na 3000 m z przeszkodami z Bielska do Wałcza, gdzie pogoda miała być znakomita. W Wałczu burza rozpoczęła się natychmiast po wspaniałym biegu naszego rekordzisty. W Bielsku grzmi dotychczas, ponieważ kilka tysięcy ludzi zostało wystrychniętych na dudka” – narzekali dziennikarze Sportu.W Wałczu Krzyszkowiak miał wyśrubować rekord do poziomu 8:27,0. Taki ustalono harmonogram biegu. Lekkoatleta Zawiszy nie miał wartościowych partnerów, dziś nazywanych „zającami”. Biegł właściwie sam.Pierwsze dwa okrążenia były wolniejsze, niż przewidywał plan. Potem bieg był szybszy i po 2 kilometrach Krzyszkowiak miał czas 5:43,8 – o 0,2 s lepiej, niż było w harmonogramie. Ostatni kilometr odbywał się już w blasku błyskawic i huku grzmotów. 3 tysiące widzów dopingowało samotnego zawodnika, który rekord świata po raz drugi w karierze pobił. Uzyskał 8:30,4 – o 0,8 s lepiej niż Taran.Dwa tygodnie później wielki sukces zawiszanie odnieśli na mistrzostwach Polski. Zdobyli aż 8 tytułów mistrzowskich. Trzy złote medale wywalczyła wtedy Teresa Ciepły, dla której był to pierwszy sezon w Zawiszy.Wcześniej startowała w ŁKS Łódź, a jej mąż, Olgierd, w Budowlanych Wrocław. Do Bydgoszczy sprowadził ich szef sekcji lekkoatletycznej Zawiszy, kpt. Edmund Milecki. Zdecydował o szybkim przydziale mieszkania na Osiedlu Leśnym przy al. 22 Lipca (obecnie al. 11 Listopada). Teresa i Olgierd Ciepli przeprowadzili się na stałe do Bydgoszczy 17 grudnia 1960 roku, a w kolejnym sezonie już przysparzali chwały Zawiszy.Pierwszy szczyt triumfów Teresy Ciepły przypadł na mistrzostwa Europy w Belgradzie w 1962 roku, z których przywiozła trzy medale: dwa złote (80 m przez płotki i sztafeta 4 × 100 m) oraz brązowy (100 m). Zawisza zdobył w sumie pięć krążków, bo dwa srebrne zawisły na szyjach sprinterów: Jerzego Juskowiaka i Zbigniewa Syki, uczestników sztafety 4 × 100 m.Czwarte miejsca wywalczyli: Juskowiak (100 m) – pięciu pierwszym zawodnikom zmierzono ten sam wynik 10,4 s i sędziowie długo debatowali o kolejności w tym biegu, oraz Jaskólski (trójskok) i Marian Machowina (oszczep). Piąty był O. Ciepły (młot). Kowalski odpadł w półfinale 400 m.W 1962 roku T. Ciepły dokonała także innego historycznego wyczynu – pobiła rekord Polski na 100 metrów w czasie 11,5 s, który od 25 lat należał do legendarnej Stelli Walasiewiczówny.Tytuł mistrzyni Europy w biegu płotkarskim na 80 metrów przyszedł jej z wielkim trudem. Walka w finale w Belgradzie była niezwykle zacięta. Cztery płotkarki minęły linię mety w jednakowym czasie (mierzonym wówczas jeszcze na ręcznych stoperach) – 10,6 s. O kolejności zadecydowała fotokomórka. Polka była o centymetry szybsza od Niemki Karin Balzer.W finale stumetrówki bydgoska lekkoatletka przegrała z Brytyjką Hyman i Niemką Heine, ale potem w znacznym stopniu przyczyniła się do zwycięstwa naszej sztafety 4 × 100 metrów (Piątkowska, Sobotta, Szyroka, Ciepły). Nasze reprezentantki zaledwie o 0,1 s wyprzedziły Niemki i o 0,4 s Brytyjki, wyrównując rekord Europy.Te sukcesy spowodowały, że w 1962 roku Teresa Ciepły została wybrana przez czytelników Przeglądu Sportowegonajlepszym polskim sportowcem.
To był rekordowy rok dla lekkoatletów Zawiszy, którzy z ME w Belgradzie przywieźli dwa złote, dwa srebrne i brązowy medal. Zdobyli też 8 tytułów mistrzów Polski.Dla bohatera z Rzymu, Krzyszkowiaka, rok 1962 był za to najbardziej nieszczęśliwy w karierze. We wrześniowych mistrzostwach Europy w Belgradzie odpadł w przedbiegu z powodu kontuzji. Natomiast najbardziej pechowy był dla niego 13 października, kiedy wystartował we Frankfurcie nad Menem w meczu Polska – NRF w swoim koronnym biegu na 3 km z przeszkodami. Przewrócił się na jednym z płotów, nie ukończył biegu i odniósł poważną kontuzję, która była potem główną przyczyną zakończenia kariery.W 1963 roku zaczął od kolejnego urazu – w marcu w Brukseli. Pod koniec tego roku oficjalnie pożegnał się z bieżnią w wieku 34 lat. Pozostał w Zawiszy jako trener i wychowawca młodzieży.Krzyszkowiak, dziś patron stadionu w Bydgoszczy, niestety nie doczekał się startu na olimpiadzie w Tokio w 1964 roku, która była chwilą największego triumfu Teresy Ciepły.Zdobyła ona na tych igrzyskach dwa medale: srebrny w biegu płotkarskim i złoty w sztafecie 4 × 100 m.Olimpiada w stolicy Japonii odbywała się dopiero w październiku. Złoty finał 80 metrów przez płotki miał miejsce 19 października.Tak wspomina niesamowite wyczyny bydgoskiej lekkoatletki na igrzyskach w stolicy Japonii w swojej książce Dziesięć moich olimpiad radiowy dziennikarz Bohdan Tomaszewski:„Na płotkach mieliśmy w blokach startowych dwie Polki: Ciepłą i Piątkowską. Pierwszy płotek wszystkie przeszły razem, a potem wysunęła się najlepsza technicznie Balzer. Lecz oto Teresa Ciepły w połowie dystansu rozpoczęła pełen brawury atak. Dogoniła Balzer (...). Szybki bieg, wyrównane siły. Przez długi czas nie wiadomo, kto zwycięży! Wiemy tylko, że Ciepły ma medal. Ale jaki? Wszyscy patrzą na tablicę świetlną. Wreszcie zapala się literka za literką: 1. Balzer – 10,5, 2. Ciepły – 10,5, 3. Kilborne – 10,5.To był czas równy rekordowi świata i lepszy od rekordu olimpijskiego, ale wiatr wiał ze zbyt wielką prędkością – 2,3 m/s.Trzy dni później zawodniczka bydgoskiego Zawiszy stanęła na bieżni w finale sztafety 4 × 100 metrów. Ciepły rozpoczynała sztafetę, biegnąc na pierwszej zmianie.Konrad Gruda w książce Droga do Tokio wspomina:„Zawodniczki pochyliły się nad blokami startowymi. Teresa Ciepły trzyma pałeczkę w prawej ręce. Będzie się starała przebiec wiraż po najkrótszej drodze, tuż przy lewej, wewnętrznej linii. Przed nią, na sąsiednim torze, z prawej strony – jedna z najstarszych zawodniczek, Willye White. Jeszcze spojrzenie na Irenę, która pochylona do przodu, z odwróconą w stronę Teresy głową, stoi nieco na prawo od środka toru. A więc wszystko jest w porządku. Bloki startowe wypróbowane.Podbiegając lekko, podchodzi do startu, kiedy wzywa ją głos startera. Klęka. Opiera się na rękach. Jeszcze raz poprawia chwyt pałeczki, którą musi trzymać za koniec. Pada komenda i niespodziewanie szybko rozlega się strzał. Pani Teresa wyszła z bloków bez opóźnienia, ale nieco za wolno. W połowie miała już swoją szybkość i wiedziała, że odrabia stracony teren (...). Zdążyła pomyśleć, że koleżanka dobrze przejęła pałeczkę – tuż przy jej dłoni – i krzyknęła ostatnim oddechem: ‘Gon!’”.
Pozostałe koleżanki – Irena Kirszensztein, Halina Górecka oraz Ewa Kłobukowska – nie zawiodły i pierwsze minęły linię mety w czasie 43,6. Drugie były Amerykanki, a trzecia Wielka Brytania.Niezwykła jest historia powitania podwójnej medalistki w Bydgoszczy po olimpiadzie. Do Polski Teresa Ciepły razem z mężem Olgierdem wracali przez Hongkong, Bombaj, Karaczi, Kair, Zurych i Wiedeń. W Bydgoszczy szykowano oczywiście wielkie przyjęcie pierwszej w historii miasta kobiety-triumfatorki igrzysk. Do Warszawy pojechała delegacja, by z lotniska odebrać lekkoatletów. Na Okęciu zastała ich informacja, że samolot spóźni się półtorej godziny. Wyszli więc do kawiarni, a 30 minut później wylądował samolot z olimpijczykami.Jakie było zdziwienie Teresy i Olgierda Ciepłych, kiedy nikt z ich miasta nie witał sportowców. – Przed Okęciem stała warszawa. Zapytałem kierowcy, czy chce zarobić, i pojechaliśmy z nim do Bydgoszczy – mówi pan Olgierd. Dotarli na miejsce wieczorem.By nie zawieść oczekujących swej mistrzyni kibiców, kpt. Milecki urządził powitanie nazajutrz. Trzeba było jednak najpierw wywieźć olimpijczyków z Bydgoszczy do Torunia. – Wzięłam ze sobą jakąś torbę. Wsiedliśmy w Toruniu do pociągu. Założyłam na siebie medale i wracamy do Bydgoszczy. Na dworcu witał nas wielki tłum ludzi. Stali dosłownie głowa przy głowie – mówi Teresa Ciepły. – Żeby było jeszcze zabawniej, tym samym pociągiem przyjechał na koncert do Bydgoszczy sławny kompozytor Aram Chaczaturian. Jakież było jego zdziwienie, kiedy się zorientował, że fety nie urządzono na jego cześć – opowiadał Olgierd Ciepły.Sam także startował w finale olimpijskim rzutu młotem. Zajął ósme miejsce. W sumie w Tokio wystąpiło sześcioro lekkoatletów Zawiszy. Jedynie Syka odpadł w eliminacjach biegu na 100 metrów. Pozostali zawodnicy znaleźli się w finałach. Dwunasty był w trójskoku Jaskólski (15,80 m), a szóste pozycje zajmowali Zenon Begier w rzucie dyskiem (57,06 m) oraz Witold Baran na 1500 metrów (3.40,3), który miał wielkie szanse na medal. Był jednym z faworytów tej konkurencji.4 sierpnia 1964 roku w Londynie, na British Games, ustanowił rekord Europy na 1 milę. Przebiegł ten klasyczny dystans w 3.56,0.Na igrzyskach, w finale 1500 metrów, przeszkodziło Baranowi w sukcesie przede wszystkim słabe tempo finału. Był w Tokio w świetnej formie – w półfinale pobił rekord Polski na 1500 m (3.38,9). W rozgrywce o medale, po dwóch pierwszych okrążeniach, rywale zwolnili, czekając na finisz. Jeszcze 100 metrów przed metą Baran znajdował się na trzeciej pozycji, ale został wyprzedzony przez trzech zawodników. Czas 3.40,3 dał szóste miejsce. Powtórka wyniku z półfinału dałaby srebro.W roku poolimpijskim tradycyjnie już nie było wielkich imprez, ale warto wspomnieć o udziale trzech zawodników Zawiszy w rozegranym po raz pierwszy w 1966 roku Pucharze Europy. Reprezentacje kobiet i mężczyzn startowały w finale w Stuttgarcie. Olgierd Ciepły był czwarty, Witold Baran – drugi na 5000 m, a Zenon Begier wygrał rzut dyskiem.To był udany rok dla tego dyskobola, który poprawił też rekord Polski w swojej konkurencji (60,49 m).Rok 1966 jest uznawany za koniec wielkiej epoki Wunderteamu. Był to także koniec złotej ery dla lekkoatletycznej sekcji WKS Zawisza, uwieńczonej znakomitym występem młodego, 21-letniego wtedy, 400-metrowca Edmunda Borowskiego (jego trenerem był Jerzy Kowalski, olimpijczyk z Rzymu, który zakończył karierę w 1965 roku, na mistrzostwach Europy w Budapeszcie. Znalazł się w czwórce Polaków – z Janem Wernerem, Stanisławem Grędzińskim oraz Andrzejem Badeńskim – która wygrała złoty medal w sztafecie 4 × 400 metrów (3.04,8).Tylko trzy centymetry do brązowego medalu zabrakło trójskoczkowi Jaskólskiemu – uzyskał 16,57 m i był czwarty Begier – trzeci lekkoatleta Zawiszy – zajął siódme miejsce (55,94m)

Sukcesy zawiszan w hali (1967- 2003)

Mistrz Europy z Budapesztu, Borowski, znakomicie zaczął kolejny sezon. Na Europejskich Igrzyskach Halowych w Pradze (wówczas po raz drugi rozegrano te zawody jako nieoficjalne halowe mistrzostwa Europy) czwórka zawodników, która rok wcześniej wygrała złoto na mistrzostwach Europy w Budapeszcie, nie zawiodła także zimą pod dachem. Zajęli drugie miejsce w sztafecie na nietypowym dystansie 4 × 2 okrążenia (jedno miało około 150 metrów). W Pradze tylko Borowski reprezentował Zawiszę.Do wysokiej dyspozycji dochodzi w tym roku drugi z wychowanków Kowalskiego – Waldemar Korycki. Potwierdził to zimą 1968 roku w kolejnych EIH, które rozegrano w Madrycie. Korycki zdobył dwa medale w biegach rozstawnych: złoty w sztafecie 4 × 2 okrążenia oraz srebrny w biegu 1+2+3+4 okrążenia. W tej sztafecie pobiegł także Borowski.Najważniejszą imprezą roku 1968 była jednak olimpiada w Meksyku. Na igrzyska pojechało tylko dwóch lekkoatletów Zawiszy i po raz pierwszy od igrzysk w Melbourne '56 żaden nie znalazł się w ścisłym finale.Borowski nie pobiegł w Meksyku w sztafecie 4 × 400 metrów – był w niej tylko rezerwowym, a trójskoczek Jaskólski nie zdołał przebić się w eliminacjach do finałowej dwunastki.Skrzywdzono Witolda Barana. PZLA wyznaczył mu minimum wyższe niż pozostałym kandydatom na wyjazd do Meksyku i nie zdołał go uzyskać.Zawodnik Zawiszy udowodnił w kolejnym roku, że był to wielki błąd. W lipcu 1969 roku na stadionie Colombes w Paryżu poprawił rekord Polski na 5000 m, należący do Kazimierza Zimnego (13.41,6). Baran stał się jednym z głównych faworytów mistrzostw Europy w Atenach. Miesiąc po rekordowym biegu w Paryżu, na mistrzostwach Polski, doznał kontuzji nogi i musiał zejść z bieżni. W ME w stolicy Grecji już nie pobiegł.Honoru Zawiszy broniło tam pięciu innych lekkoatletów klubu. Najlepiej spisał się Wiesław Sierański, który był niespodziewanie piąty w rzucie oszczepem (79,74 m). Tadeusz Janczenko zajął 13. lokatę w dziesięcioboju, Kazimierz Wardak i Stanisław Waśkiewicz odpadli w półfinale biegu na 800 metrów, podobnie jak Eryk Żelazny na 1500 m.Halowe mistrzostwa Europy w Wiedniu w marcu 1970 roku przyniosły srebrne medale Borowskiego, Wardaka i Eryka Żelaznego, którzy pobiegli razem w sztafecie 2+3+4+5 okrążeń. Latem, w sierpniu, Borowski był uczestnikiem polskiej sztafety 4 × 400 metrów, która zwyciężyła w Pucharze Europy w Sztokholmie.W latach siedemdziesiątych grupa seniorskich gwiazd bydgoskiego Zawiszy ciągle znajdowała miejsce w reprezentacji Polski.
Zdobywali medale, ale przede wszystkim w halowych mistrzostwach Europy.W 1977 roku w San Sebastian dwa brązowe medale wywalczyli Marian Gęsicki (400 m) i Mariusz Klimczyk (tyczka).Niestety, na największych imprezach – igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach Europy (pierwsze mistrzostwa świata w Helsinkach odbyły się dopiero w 1983 roku) – brakowało już medali.Jedynym „rodzynkiem” był Korycki, który zajął miejsce Borowskiego w sztafecie 400-metrowców i w 1971 roku, na mistrzostwach Europy w Helsinkach, zdobył razem z Badeńskim, Janem Balachowskim i Wernerem srebrny medal. Był to wówczas jeden z dziewięciu krążków wywalczonych przez biało-czerwonych. W dziesięcioboju wystartował w Helsinkach Tadeusz Janczenko – był dwunasty.Na igrzyskach olimpijskich w Monachium w 1972 roku dziesięcioboista z Zawiszy znalazł się już w czołowej dziesiątce najlepszych wieloboistów świata. Zajął ósme miejsce (7861 pkt). W 1973 roku poprowadził polską drużynę dziesięcioboistów do sensacyjnego zwycięstwa w Pucharze Europy. Taka sama impreza odbyła się w 1975 roku na stadionie Zawiszy. Polacy, z Janczenką w składzie, zajęli wtedy drugą pozycję.W 1974 r., na mistrzostwach Europy w Rzymie, debiutował w wielkiej imprezie dyskobol Stanisław Wołodko (20. miejsce), który razem z Marianem Gęsickim reprezentowali Zawiszę na olimpiadzie w Montrealu. Wołodko nie przeszedł eliminacji, a Gęsicki odpadł w półfinale biegu na 800 metrów. Przegrał jednak ze znakomitymi zawodnikami – Kubańczykiem Alberto Juantoreną i Belgiem Ivo van Damme.Koniec lat 70. przyniósł pierwsze sukcesy tyczkarza Mariusza Klimczyka. To był jednak czas polskiej szkoły tyczki, której najbardziej znakomitymi przedstawicielami byli Władysław Kozakiewicz i Tadeusz Ślusarski. Klimczyk był tym trzecim. Na arenie międzynarodowej pokazał się podczas mistrzostw Europy w Pradze (1978 rok), gdzie znalazł się w finałowej dwunastce, ale w niej już nie zaliczył żadnej wysokości. Był też trzecim z Polaków w pamiętnym konkursie skoku o tyczce na olimpiadzie w Moskwie w 1980 roku, kiedy wygrał Kozakiewicz przed Ślusarskim. Klimczyk zajął szóste miejsce z rekordem życiowym 5,55 m.Wielką szansę na medal mistrzostw Europy miał jeden z najlepszych polskich maratończyków lat 80. – Ryszard Marczak, który znajdował się w bardzo dobrej formie przed mistrzostwami Europy w Atenach (1982). Był zresztą jedynym reprezentantem Zawiszy na tych zawodach. Wskutek błędu naszych działaczy polscy maratończycy oczekiwali na start w historycznym Maratonie wiele godzin. W takiej sytuacji siódme miejsce zmęczonego Marczaka to sukces zawodnika Zawiszy.Kolejnym znakomitym wychowankiem trenera Romana Dakiniewicza był Mirosław Chmara. W 1988 roku skoczył o tyczce aż 5,90 m, poprawiając rekord Polski. Ten wynik nie został pobity do dziś. Chmara ustanowił go w czerwcu 1988 i dwa miesiące później, na olimpiadzie w Seulu, stał się jednym z kandydatów do medalu. Niestety, w finale rozpoczął od zbyt dużej wysokości i nie zaliczył żadnego udanego skoku.Jedyny medal na międzynarodowej imprezie zdobył w Halowych Mistrzostwach Europy, które odbyły się w Hadze rok po nieudanej olimpiadzie w Seulu. Zajął tam trzecie miejsce.Chmara dwa razy startował w mistrzostwach świata: w Rzymie 1987 i w Tokio 1991, ale odpadł w kwalifikacjach. Prześladowały go czwarte pozycje. Tak było w Halowych Mistrzostwa Świata w Budapeszcie w 1989 roku oraz HME w Madrycie (1986) i Budapeszcie (1988).Olimpiada w Barcelonie w 1992 roku to ponownie występ dwóch zawodników Zawiszy: Piotra Piekarskiego na 800 metrów i Wiesława Perszke w maratonie. Sukcesów nie było – Piekarski odpadł w eliminacjach, a Perszke zajął 21. miejsce.Dla Piekarskiego – wicemistrza Europy juniorów na 800 m z 1983 r., który przez 17 lat (1980–1997) reprezentował barwy Zawiszy – najlepszy był sezon 1990. Na mistrzostwach Europy seniorów w Splicie zajął wówczas trzecie miejsce w finale 800 metrów. Rok później, w finale mistrzostw świata w Tokio, uplasował się na piątym miejscu.Ostatnimi olimpijczykami-lekkoatletami rodem z Zawiszy byli Tomasz Jędrusik i Sebastian Chmara, którzy wystartowali w Atlancie w 1996 roku.Jędrusik trafił do Zawiszy, gdy rozpoczął służbę wojskową w Bydgoszczy. Olimpiada w Barcelonie ominęła go z powodu dyskwalifikacji za doping. W Atlancie znalazł się jako jeden z członków ekipy trenera kadry, Józefa Lisowskiego. W półfinale pobiegł w sztafecie 4 × 400 metrów za Pawła Januszewskiego. Wystartował także w finale tej konkurencji.– Sędziowie pokazali mi punkt regulaminu, w którym jest napisane, że zawodnik, który został wycofany w półfinałach, nie może wrócić – mówił Lisowski, który wycofał Januszewskiego, chcąc oszczędzić jego siły na finał. Jędrusik musiał więc pobiec także w finale olimpijskim. Polacy rozpoczęli doskonale, zajmując czwarte miejsce za Amerykanami, Anglikami i Jamajczykami. Później jednak wyprzedzili ich Japończycy i Senegalczycy. Ostatecznie ukończyli bieg na szóstym miejscu.Chmara zajął na igrzyskach w Atlancie 15. miejsce, poprawiając rekord Polski – 8239 pkt.– Dziesięciobój w Atlancie stał na niesamowitym poziomie. Popełniłem banalny błąd techniczny podczas skoku o tyczce. Straciłem na tym około 60 punktów. Przesunąłbym się do pierwszej ósemki – opowiada Chmara, który zaczynał w Zawiszy od uprawiania kajakarstwa. Już w pierwszej klasie Technikum Mechanicznego nr 1, za namową Kazimierza Koszewskiego, zaczął trenować lekkoatletykę. W 1987 roku trafił w Zawiszy do grupy Eugeniusza Szczerkowskiego. Razem z nim trenował jeszcze późniejszy długoletni szkoleniowiec Chmary, Wiesław Czapiewski.W 1990 roku w Płowdiw, podczas mistrzostw świata juniorów, był w dziesięcioboju siódmy. Rok przed startem w Atlancie zdobył na Uniwersjadzie srebrny medal.– Moje nazwisko zaczęło wtedy coś znaczyć. Mogło być złoto, bo prowadziłem ze znaczną przewagą, ale złapałem kontuzję nadgarstka podczas skoku o tyczce. Przerwałem skakanie na wysokości 4,70 m i pobiegłem na oszczep, żeby zdążyć oddać jakiś rzut, bo ręka puchła mi w oczach. To był mój pierwszy pech. W sumie cała moja kariera toczyła się pod znakiem pecha – mówi Chmara.Pech odebrał mu wielką szansę na medal mistrzostw świata w Atenach w 1997 roku. Po pierwszym dniu Chmara był czwarty. Bolała go noga i lekarze zdiagnozowali złamanie kości śródstopia, zakazując mu startów.– Mogłem z tym bólem startować, ale złamanie brzmiało zbyt groźnie. W Polsce okazało się, że miałem jedynie zapalenie kaletki maziowej. Szkoda, bo mogłem spokojnie ukończyć zawody. Byłem wtedy bardzo blisko medalu – żałuje Chmara.
Największe sukcesy odnosił w hali, w siedmioboju.– Na moje lepsze wyniki w hali na pewno wpływ miał brak rzutu oszczepem, bo w tej konkurencji odstawałem od rywali. Poza tym, mimo wszystko, nigdy nie miałem w swojej karierze dziesięcioboistycznej na otwartym stadionie normalnego startu, bez obciążenia kontuzją – wspomina zawodnik.Pierwsze złoto w siedmioboju wywalczył w 1998 roku, w Halowych Mistrzostwach Europy w Walencji. Do rekordu Europy w hali zabrakło wtedy Chmarze tylko trzech punktów.– Organizatorzy popełnili błąd i puścili wszystkich startujących wieloboistów na 1000 metrów w jednej serii. Był tłok i trzeba było być ostrożnym, żeby w ścisku nie stracić pewnego już złota, które miałem w kieszeni. Szkoda, bo miałem szansę na kosmiczny wynik, bliski rekordowi świata Dana O'Briena – opowiada Chmara.Latem 1998 roku lekkoatleta Zawiszy pobił też rekord Polski na otwartym stadionie w dziesięcioboju. 17 maja w hiszpańskiej miejscowości Alhama uzyskał aż 8566 punktów. Minęło od tego momentu dziesięć lat, ale to do tej pory rekord Polski.Jednak na rozegranych w 1998 roku Mistrzostwach Europy w Budapeszcie Chmara nie ukończył swojej konkurencji.– Zerwałem mięsień dwugłowy. Wszystkie moje starty latem na najważniejszych imprezach układają się w ciąg nieszczęśliwych zdarzeń – wspomina lekkoatleta Zawiszy.7 marca 1999 roku Chmara osiągnął najlepszy wynik w karierze – został halowym mistrzem świata. W Japonii, w Maebashi, uzyskał 6386 punktów.– Startowali wtedy wszyscy najlepsi, w tym Czesi: Tomasz Dvořák i Roman Šebrle.Start w Maebashi okazał się ostatnim ukończonym startem Chmary w wieloboju. Dwa miesiące później zerwał ścięgno Achillesa.– Po operacji w maju 1999 roku większe obciążenia przyjmowałem na zdrową, lewą nogę. Powtarzały się z tego powodu ciągłe kłopoty ze zdrowiem. Ja też niepotrzebnie za wszelką cenę chciałem wystartować na olimpiadzie w Sydney w 2000 roku. Gdyby spokojnie poczekać i trenować z umiarem, miałbym szansę przygotować się do igrzysk w Atenach cztery lata później – mówi Chmara.Z uprawiania sportu zrezygnował w 2001 roku, po zerwaniu mięśnia dwugłowego podczas skoku w dal, rozgrywanego w ramach dziesięcioboju na Mistrzostwach Polski w Szczecinie.– Organizm mi zakomunikował, że ma już dość – opowiada najlepszy polski wieloboista.Przełom lat 90. i początek nowego stulecia w Zawiszy stał pod znakiem sukcesów Chmary oraz znakomitego płotkarza Artura Kohutka. To właśnie jego udziałem jest ostatni, jak do tej pory, medal w seniorskich Mistrzostwach Europy dla bydgoskiego klubu – w Monachium w 2002 roku.Na międzynarodowej arenie zadebiutował, podobnie jak Chmara, na Mistrzostwach Świata Juniorów w Płowdiw. Był jednak uczniem innej bydgoskiej szkoły – Technikum Samochodowego, w którym przez wiele lat, pod okiem trenera Stanisława Olejzyka, wychowywali się utalentowani lekkoatleci Zawiszy.– Najpierw skupiłem się na skoku w dal, ale mój pierwszy trener zauważył, że mam smykałkę do biegania przez płotki – wspomina Kohutek.W 1990 roku w Płowdiw nie dostał się do finałowej ósemki. Miał jednak najlepszy czas spośród tych, którzy odpadli, więc teoretycznie zajął dziewiąte miejsce.
Szczyt formy przeżywał w 1997 roku, kiedy pobił aktualny do dziś rekord Polski na 110 metrów przez płotki. Na Mistrzostwach Świata w Atenach, w eliminacjach, pobił wynikiem 13,27 sekundy rekord kraju. W finale już nie wystąpił. Kibice zamiast Kohutka zobaczyli puste pole startowe.„Artur Kohutek - DNS (did not start), czyli Artur Kohutek nie wystartował".– Rekord Polski był dla mnie szaloną niespodzianką. Pojechaliśmy w ciemno do Aten. A tam pierwszy start i od razu 13,39, już o 9. rano. Kolejny bieg to już rekord Polski. Przed finałem dopadł mnie skurcz, który trzymał mnie mocno. Trzymał mnie potem przez tydzień czy dwa. Jednak przez to, że nie stanąłem na starcie, nie ma nawet mojego nazwiska wśród listy uczestników finału w historycznych zestawieniach – żałuje Kohutek.I tak skończyło się to po powrocie do Polski operacją.– Kontuzje to jego zmora, gdyby nie one, mógłby osiągać jeszcze lepsze wyniki – twierdzi trener płotkarza, Włodzimierz Czapiewski.Przez kłopoty ze zdrowiem Kohutek nie pojechał na kolejne Mistrzostwa Świata w Sewilli w 1999 roku. Nic jednak nie przeszkodziło Kohutkowi w zdobyciu medalu na Mistrzostwach Europy w Monachium w 2002 roku. 10 sierpnia odbył się szczęśliwy finał biegu na 110 metrów przez płotki. Najpierw był falstart, ale Kohutek wytrzymał napięcie.– W Monachium wiedziałem, że jestem mocny. Nie wierzyłem jednak w medal. Dopiero po półfinale wiedziałem, że podium jest możliwe. To było ukoronowanie mojej kariery – wspomina.Jeszcze w 2007 roku, w wieku 36 lat, Kohutek stanął na trzecim stopniu podium Mistrzostw Polski. Latem 2008 roku zaprzestał trenować i nieoficjalnie, jeszcze wtedy, ogłosił zakończenie kariery sportowej.– Pomagam teraz trenerowi Czapiewskiemu w pracy z moimi kolegami płotkarzami – mówi Kohutek.

Pod znakiem SL WKS Zawisza - 2005-...

W maju 2005 roku, na bazie WKS Zawisza, powstał Cywilno-Wojskowy Związek Sportowy Zawisza, który przejął od miasta sportowe obiekty przy ul. Gdańskiej. Wśród siedmiu samodzielnych stowarzyszeń, które utworzyły C-WZS, było Stowarzyszenie Lekkoatletyczne WKS Zawisza.
Pomysłodawcami usamodzielnienia sekcji lekkoatletycznej byli Teresa Ciepty i Edmund Milecki – mówi wiceprezes Stowarzyszenia Lekkoatletycznego WKS Zawisza, Wincenty Dybalski. – Oboje mówili, że to jedyna droga do tego, żeby uratować lekkoatletykę w naszym klubie – dodaje Dybalski.
7 marca 2005 roku odbyło się zebranie założycielskie nowej, samodzielnej już sekcji. - Na zasadach przejęcia od WKS zadeklarowali start w naszych barwach wszyscy zawodnicy, poza Pawłem Ochałem. W sumie to 120 seniorów i juniorów – opowiada wiceprezes.
SL WKS Zawisza jest finansowane przede wszystkim z dotacji, głównie Urzędu Miasta oraz Urzędu Marszałkowskiego i Ministerstwa Sportu a także darowizn- Mamy dla najlepszych zawodników 9 stypendiów z miasta i 3 od marszałka województwa- stwierdza Dybalski.Mimo odłączenia od struktury Ministerstwa Obrony Narodowej, związki z wojskiem są ciągle bardzo mocne. Pięcioro lekkoatletów: Artur Kohutek, Marika Popowicz, Dominik Bochenek oraz, po mistrzostwach świata juniorów, Paweł Wojciechowski i Robert Spak mają wojskowe etaty jako żołnierze zawodowi i etatowi członkowie grupy sportowej Wojsk Lądowych w Bydgoszczy, dowodzonej przez majora Dariusza Bednarka, wiceprezesa C-WZS Zawisza.W 2005 roku młodzież Zawiszy zdobyła 312 punktów w ogólnopolskiej rywalizacji prowadzonej przez Ministerstwo Sportu. Wywalczyła także 31 medali na mistrzostwach Polski w różnych kategoriach wiekowych. W 2006 roku było to już 356 pkt, a pięciu lekkoatletów SL WKS Zawisza brało udział w Pekinie w mistrzostwach świata juniorów. W kolejnym roku medali na mistrzostwach Polski oraz Europy juniorów było już w sumie 50. Na mistrzostwach Europy juniorów w Hengelo w Holandii zawodnicy bydgoskiego klubu wywalczyli trzy medale: Marcin Klaczyński był drugi w biegu na 400 metrów, a Marika Popowicz (sztafeta 4 × 100 m) i Łukasz Michalski (skok o tyczce) zdobyli brązowe krążki.W tym samym roku, na mistrzostwach świata seniorów w Osace, jedyną reprezentantką SL WKS Zawisza była Marika Popowicz, która pojechała jako członek sztafety 4 × 100 metrów. Popowicz była rezerwową, nie wystartowała w finale, w którym Polki zajęły ósme miejsce.Od 8 do 13 lipca 2008 roku, na odnowionym stadionie im. Zdzisława Krzyszkowiaka, odbyły się mistrzostwa świata juniorów. Startowało w nich czterech zawodników Zawiszy: Damian Kabat (10 km), Małgorzata Reszka (7-bój), Szymon Czapiewski (10-boj) oraz tyczkarz Paweł Wojciechowski, który osiągnął największy sukces – srebrny medal. Kolejny już podopieczny trenera Dakiniewicza był kandydatem do tego sukcesu. Jego występ w finale obejrzało 10 tys. kibiców. Wojciechowski już w pierwszej próbie pokonał wysokość 5,00 m. Nerwy zaczęły się jednak później, gdy poprzeczka została zawieszona na 5,20 m. Dwie pierwsze próby były nieudane. W trzeciej, niesiony dopingiem kibiców, Wojciechowski pokazał jednak klasę i nadal liczył się w konkursie. Ostatecznie skończyło się na drugim miejscu.
Bez rodziny, bo bez nich nie byłoby mnie tutaj. Dziesięć lat temu ciocia, która pracowała w Szkolnym Związku Sportowym, przyprowadziła mnie na trening. A potem przez wiele lat dziadek codziennie przywoził mnie samochodem na Zawiszę. Dopiero, gdy miałem prawo jazdy, to się zmieniło. Rodzina zawsze mnie wspierała i ten medal dedykuję właśnie im, a także trenerowi i ludziom z sekcji lekkiej atletyki mojego klubu – mówi Wojciechowski.
Po mistrzostwach akces do wojska i Zawiszy zgłosił jedyny polski, złoty medalista – oszczepnik Robert Szpak.Szkolenie młodzieży to obecnie nasz priorytet w sekcji lekkoatletycznej – wyjaśnia prezes Cywilno-Wojskowego Związku Sportowego Zawisza, Sebastian Chmara. – A o tym, jak ono przebiega, świadczy także fakt, że dwukrotnie z rzędu zdobywaliśmy drużynowe mistrzostwo Polski juniorów. To nasza podstawa. Z tej grupy wyłonią się czołowi seniorzy. Do czołówki sportowej należą przecież Marika Popowicz, Łukasz Michalski, Mariusz Kubaszewski, Dominik Bochenek i Łukasz Dróżdż. Są młodzi Paweł Wojciechowski, Szymon Czapiewski czy Małgorzata Reszka. Daje to efekty ofiarnej pracy trenerów: Olczyka, Dakiniewicza, Patelki Juszczaka i Niebudka. O przyszłość lekkiej atletyki w naszym klubie można być spokojnym stwierdza  wiceprezes SL WKS Zawisza, Dybalski.Stowarzyszenie Lekkoatletyczne WKS Zawisza liczy, że z grona utalentowanych młodych zawodników wyłonią się także kolejni olimpijczycy. Na igrzyskach w Pekinie żaden z zawodników bydgoskiego klubu nie wystartował. Najbliżej awansu do reprezentacji w sztafecie 4 × 100 metrów była Marika Popowicz, ale podczas mistrzostw Polski w Szczecinie, które były eliminacjami na igrzyska, popełniła falstart w półfinale setki i straciła szansę na start na olimpiadzie.